Pośród działających przed II Wojną Światową schronisk dla bezdomnych niewątpliwie palmę pierwszeństwa złej sławy dzierżyło schronisko założone na polecenie oberpolicmajstra Nikołaja Kleygelsa w roku 1895 przy ulicy Dzikiej 62. Schronisko było później prowadzone przez braci Albertynów . (W związku ze zmianą nazwy części ulicy Dzikiej na ulicę Zamenhofa w okresie międzywojennym schronisko również zmieniło adres na Dzika 4)
Mężczyźni, trafiający do tego schroniska uważani byli za margines społeczny bez szans powrotu do normalnego życia. Wielu pensjonariuszy było kalekami lub cierpiało na zaburzenia psychiczne. Społecznością schroniska rządzili przestępcy i różnej maści rzezimieszki.
Schronisko powszechnie nazywane było „cyrkiem” a ta potoczna nazwa miała paść z ust stójkowego jeszcze za czasów zaboru rosyjskiego. Zajrzawszy do sali noclegowej miał powiedzieć „Это у вас менажерия или цирк?” (U was menażeria czy cyrk?).
Stali rezydenci otrzymywali zameldowanie ale wpis o miejscu zamieszkania nie pozwalał im na znalezienie żadnej stałej pracy.
Schronisko spłonęło we wrześniu 1939 roku.
Do skreślenia tych kilku zdań skłonił mnie artykuł opublikowany 25 Października 1925 roku w gazecie Nowości Ilustrowane.
I na zakończenie przyjrzyjmy się przeczytajmy o noclegowych dylematach zredukowanego doktora Murka z powieści Tadeusza Dołęgi Mostowicza:
(…) Murek skręcił przez plac Kercelego w Towarową. Do domu noclegowego na Ochocie miał dobre pół godziny drogi, a jeszcze nie był pewien, czy znajdzie się wolne miejsce.
Zastanowił się nawet przez chwilę, czy nie lepiej pójść na Dziką, do „cyrku”, gdzie nocleg jest tańszy o dwa grosze, bo tylko piątaka się płaci, ale zdecydował się w końcu na Ochotę, a to w nadziei spotkania „Generała”, który tam najczęściej nocował, a który obiecał Murkowi protekcję do jednego co trzymał karuzelę na Sielcach.
Schronisko na Ochocie nazywało się nie wiadomo dlaczego Berlinem, i w gwarze swoich przygodnych mieszkańców, w gwarze ulicznej, było pod tą nazwą znane równie dobrze, jak Cyrk na Dzikiej, jak Bristol na Pradze, albo Kamczatka w Mokotowie. Cieszyło się jednak lepszą opinią. Po pierwsze z rana dostawało się tam za pięć groszy osłodzoną kawę i przyzwoitą pajdę chleba, po drugie policja rzadziej tu zaglądała. (…).
Zapraszam do lektury artykułu.
*Arek*
https://www.facebook.com/ArktourWHU