Jest to podobno najruchliwsze miejsce w Warszawie, jeśli chodzi o ruch pieszych.
Nie skrzyżowanie Marszałkowskiej i Alei, nie Nowy Świat, lecz właśnie ten skrawek chodnika ul.Targowej, przed domem nr 70, a raczej jak tu powszechnie mówią – przed apteką kolejową. Dawniej było tu centrum Warszawy.
Tędy szło się do gmachu Dyrekcji Kolejowej, gdzie urzędowały wszystkie ówczesne władze, w tym szczęśliwym okresie, gdy na na personel każdego resortu przypadało, oprócz ministra – nie więcej niż 10 -12 pracowników.
Wystarczyło przejść na drugą stronę Targowej, aby znależć się od razu w dyrekcji naczelnej i studio warszawskim Polskiego Radia.
Ale oczywiście, nie tylko dyrekcja kolejowa określała „kolejowość” tego regionu Pragi. W ogóle można zaryzykować twierdzenie, że dworce i linie kolejowe na nasypach zdeterminowały na wiele lat charakter tej dzielnicy Warszawy.
Władze kolejowe starały się poprawić warunki mieszkaniowe swych pracowników, a raczej związać ich bliżej z miastem i uwolnić od konieczności uciążliwych dojazdów ze wsi mazowieckich, dojazdów powodujących często niepunktualne przybywanie do pracy.
Tworzono całe miasteczka kolejowe, włącznie ze sklepami i innymi urządzeniami.
Henryk Julian Gay (1875-1936), wnuk również wybitnego architekta Jana Jakuba, wzniósł więc cały kompleks domów mieszkalnych u zbiegu Targowej i Białostockiej, którego fragmentem jest właśnie apteka kolejowa.
Był to zresztą w pewnym sensie specjalista od wszelkich kubatur budowlanych, zaprojektował między innymi hale targowe na placu Witkowskiego (póżniej Kazimierza Wielkiego) oraz gmach Biblioteki Krasińskich na Okólniku.
Jego „kolejówka’, ozdobiona wymyślnymi kartuszami nad każdą parą drzwi wejściowych, mieści kilkaset lokali mieszkalnych i użytkowych. Są zresztą na Pradze inne jeszcze obiekty „państwa’ kolejowego, które bodaj najpopularniejszą kiedyś częścią był szpital i przychodnia przy Brzeskiej, w starym budynku na rogu Kijowskiej.
Czy nie jest czymś fascynującym lektura na przykład przepisów porządkowych z początku naszego stulecia, obowiązujących na pobliskim Dworcu Wileńskim (wówczas Petersburskim) :
„…O ile jest już tak póżno, że nie ma czasu na wykup biletu – należy na peronie odszukać dyżurnego zawiadowcę (poznać go łatwo po czerwonej czapce) i wziąć odeń kartkę na prawo wykupu biletu na najbliższej stacyi…
Nieporozumienia ze służbą stacyjną rozstrzyga dyżurny wachmistrz żandarmeryi. Zająwszy miejsce w przedziale dobrze jest, szczególnie udając się na spoczynek, zamknąć drzwi na łańcuszek, ażeby uniemożliwić wejście podczas snu jakiegoś osobnika podejrzanego, których na kolejach w Królestwie szukać nie trzeba…”
I jeszcze :
„…O ile zachodzi potrzeba wysłania z dworca depeszy lub listu, musimy udać się do budynku z napisem „Pocztowoje otdielenije” i skrzynką żółtą przy drzwiach. Gdy jednak chodzi o pośpiech, radzimy skorzystać z usług Praskiego Kantoru Telegraficznego przy ul.Wierzbowej nr 1″.
Wynika z tego że obyczaje były podobne, tylko informacje bardziej szczegółowe. Gdy mowa o aptece kolejowej, warto przypomnieć, że kolejowa służba zdrowia miała odrębne nawet blankiety recept.
Żródła „Warszawskie Pożegnania” J.Kasprzycki, M.Stępień (1982) , grafika M.Stępień (1975)
*Marcin.*